Djurdjević: światełko po tym, co było, a co mamy

- Cały ten okres rundy i odpoczynku to czas na dużo refleksji. Mamy zespół z potencjałem, w który on sam musi wierzyć i nad nim pracować. Z taką wiedzą czas na przygotowania, aby dobrze zacząć nową rundę. Plan minimum jest.…
10-12-2019 01:25
autor: ŁJ

- Cały ten okres rundy i odpoczynku to czas na dużo refleksji. Mamy zespół z potencjałem, w który on sam musi wierzyć i nad nim pracować. Z taką wiedzą czas na przygotowania, aby dobrze zacząć nową rundę. Plan minimum jest. Nie ma po nim euforii, ale po prostu po tym, co było, a co mamy, widać światełko w tunelu, że wszystko przed nami - powiedział trener Chrobrego Głogów Ivan Djurdjević. Zapraszamy do lektury sumującego rundę jesienną wywiadu ze szkoleniowcem pomarańczowo-czarnych.

Czy w momencie, w którym strata do bezpiecznego miejsca wynosiła już siedem punktów, miał pan zwątpienie, że to jednak nie wypali?

Zaczynając pracę tutaj i podejmując aż takie zmiany, byliśmy wszyscy świadomi, że to może różnie wyglądać. Byliśmy przygotowani na gorszą wersję. Takie zmiany powodują, że drużyna staje się niestabilna, a taka była już wcześniej. Musimy patrzeć szerzej, bo w życiu jest tak, że przeszłość ma wpływ na teraźniejszość. Już w poprzednim sezonie klub przechodził przez podobną sytuację. Nie aż taką, ale wspólnie zdecydowaliśmy się na taki krok, aby coś zmienić. W kadrze byli zawodnicy obecni w klubie przez długi czas, a niekiedy dzieje się tak, że przez to brakuje motywacji i chęci rozwoju. Tymi zmianami chcieliśmy dać impuls. Stąd rewolucja w składzie, po której nikt z nas nie wiedział, jak będzie. Zakładaliśmy, że na początku może pójść źle. Tak się stało z powodu kilku rzeczy, do których jednak nie chciałbym wracać, bo są one za nami. Trzeba wziąć pod uwagę warunki klubu. W nim nie ma skautingu czy związanej z tym analizy zawodników. Robiliśmy ją sami, posiłkując się swoimi kontaktami. To opóźniało ocenę piłkarzy. Poza tym nie jesteśmy klubem największym w tej lidze, a średnim. Ciężej do takiego ściągnąć. Dobrzy, jakościowi piłkarze najpierw szukają wyżej. To było widoczne u nas, bo wielu zawodników przychodziło później, w ostatnim momencie.

Dopiero liga i gra pod presją zweryfikowała ten projekt. Było widać, że brakuje nam ogniw. Jasne, zrobiło się wtedy bardzo ciężko, ale nikt z nas nie miał wątpliwości co do tego projektu i nikt nie myślał, że to, co robimy, jest złe. W takim momentach poznaje się ludzi i poznaje się ich charaktery. Nikt nie miał do nikogo pretensji. Braliśmy odpowiedzialność za swoje czyny. Pomagali też kibice. Wiadomo, muszą być ich protesty i uwaga, ale - mimo że nie podobało im się to, co się dzieje - nigdy nie było to w jakiś sposób drastyczne, abyśmy czuli, że nikt w nas nie wierzy. Dziś ten projekt jest z planem minimum. Wyszliśmy z najtrudniejszego.

Taki najgorszy moment to chyba 1:5 w Tychach. Jak wtedy zespół wyglądał w szatni, w kolejnych dniach?

Czuło się wsparcie. Nikt na nikogo nie zrzucał winy. Trzymaliśmy się razem. Ważne jest to, że były z nami władze klubu, obecne na każdym meczu.

Po czym pan widział, że może być dobrze?

Widziałem po zawodnikach, jak pracują na co dzień. Momentami aż za bardzo i w niektórych momentach się spalali. Nowy sposób pracy, nowy trener, nowi zawodnicy czasami muszą się dotrzeć, lepiej poznać, a to wymaga czasu. Czasu wymagało też skompletowanie kadry. Gdy to się udało i mieliśmy go więcej na samą pracę, było widać, że ten zespół ma potencjał. Pokazywał to w meczach z drużynami, które dziś są w czubie tabeli. Niekiedy odstawaliśmy wynikowo, ale nie w sposobie gry. Nie tylko ten rezultat jest wskazówką, czy dzieje się dobrze, czy źle. Pierwszych pięć kolejek mogło wskazywać, że wszystko jest źle, a jednak z czasem doprowadziło to do wyników. Mamy dosyć młodą kadrę i ciągle brakuje jej kilku ogniw, co było widać w końcówce sezonu, gdy liczba meczów i obciążenie zostawiało ślad na tych, którzy są. W tym momencie brakowało jednego, dwóch ludzi, aby to dowieźć do końca.

W bramce Mateusza Abramowicza wygryzł Michał Szromnik. Jak wygląda praca z tymi, którzy tyle czasu w ogóle nie grają, ani w pierwszej, ani w drugiej drużynie?

To jest rywalizacja. W poprzednim sezonie to Mateusz Abramowicz wygryzł ze składu Sławka Janickiego, który przez to zagrał chyba tylko dwa razy. Fajnie, że mamy dwóch być może najlepszych bramkarzy w lidze. Mało kto może pozwolić sobie na dwóch równorzędnych w bramce. To powoduje, że ten broniący daje jakość. Kiedy wydawało się, że może czas na zmianę w bramce, Michał - jak w meczu z Wartą - pokazywał, że to jednak on powinien bronić. Mateusz przez ten cały czas pracował bardzo profesjonalnie, bardzo mocno napierał i deptał po piętach. To bardzo ważna rola na każdej pozycji, aby ten grający wiedział, że za plecami ma kogoś, kto w każdej chwili może wskoczyć za niego.

Michał Ilków-Gołąb bramkami dał dużo punktów, a po jego długiej kontuzji ciężko było powiedzieć, jak będzie. Tak, jakby chciał coś udowodnić. 

Michał jest w klubie długo i to charakterny zawodnik, który w ważnych momentach potrafił pociągnąć zespół do przodu. Ma sześć bramek, a to pokazuje, że trudno patrzeć na metrykę i wiek. Trzeba na to, ile ktoś daje drużynie. W obronie długo kombinowaliśmy. Były urazy, zmiany, korekta systemu. To wszystko ma wpływ i choć jestem zdania, że broni i atakuje cały zespół, sama defensywa potrzebuje jeszcze dużo czasu. Przez sześć kolejek w ogóle nie traciliśmy bramek z gry. W końcówce znów dochodziło do zmian i pod tym względem się posypało. W tym kierunku na pewno będziemy pracować przez zimę.

To dobrze, że obrońca jest najlepszym strzelcem czy niekoniecznie?

Każda bramka cieszy. Im więcej osób strzela, tym lepiej, ale oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że w ataku tych goli musi być więcej.

Do pomocy bardzo dużo ożywienia wniósł Miłosz Kozak. Nie miał bramek, ale cztery asysty. 

Miłosza znaliśmy z Akademii Lecha Poznań. Był to dosyć kontrowersyjny zawodnik, mający swój charakter, ale osobiście lubię takich. To jest rocznik 97, a więc cały czas dosyć młoda osoba. Takie osoby piłkarsko i nie tylko jeszcze dojrzewają, więc mają prawo popełniać błędy, bo kiedy je popełniać, jeśli nie teraz? Miłosz je popełnia, ale jest tego świadomy, a my dużo z nim rozmawiamy. Cały czas wyciąga wnioski, a to będzie odbijać się na jakość zespołu. Swoją jakość już pokazał, lecz uważam, że tkwi w nim o wiele większy potencjał, zresztą nie tylko w nim. W niektórych meczach ten potencjał był widoczny, w niektórych nie. To powód do dalszej pracy.

Zostanie?

Zostanie.

Pewniakami do ataku stali się Benedyczak z Lebedyńskim. Z tym duetem drużyna kontynuowała serię kilku zwycięstw. 

Z jednej strony doświadczony Mikołaj, z drugiej uczący się Adrian. Dobrze ze sobą współpracowali. Nie zawsze jednak grali. Wtedy wchodzili inni, a Damian Kowalczyk z Olimpią Grudziądz zagrał bardzo dobrze. Do tego napierający, młody Dominik Piła. Zawsze mówię, że ważny jest wkład tych grających mniej. Ten punkt, który daje nam dziś realizację planu minimum i bycie nad kreską, wziął się z rzutu karnego na Damianie Kowalczyku i bramki Dominika Piły, czyli po 2:2 z Olimpią. Każdy z nich jest bardzo ważny. Tak funkcjonuje zespół. Pierwsza dwójka dobrze swoją robotę zaczęła, druga ją skończyła. To są detale mające wpływ na końcowy wynik, co widać w naszym przypadku.

Nie zdołał przebić się Gerard Artigas, choć w Hiszpanii strzelał dużo bramek. 

Biję się w pierś, bo być może mogliśmy dać mu więcej okazji do gry. Chciałem takiego zawodnika do szatni, aby dać trochę koloru zespołowi. Osoba z zagranicy, z inną mentalnością trochę rozbija naszą codzienność. Nie udało się z różnych powodów. Z naszych błędów, do których się przyznaję, i tego, że on sam nie pokazał tego, na czym nam zależało w odpowiednich momentach. Prawdopodobnie się rozstaniemy. Gerard wróci do siebie, a my do ataku będziemy szukać kogoś innego. Pomimo braku skautingu - pomijając Gerarda - uważam, że każdy do nas trafiający się obronił i pokazał wartość. Jedna pomyłka zawsze się zdarzy, a wtedy to i tak nie jest najgorzej.

Gdy wypadało dwóch, trzech zawodników, to grało się ciężko, jak teraz w końcówce. To znaczy, że kadra nie jest wyrównana?

To wszystko sprowadza się do początku i wielu zmian. Pięciu, sześciu zawodników cały czas może występować na poziomie juniorskim. Oni są dla nas bardzo ważni, z potencjałem i przyszłością, ale wiadomo: w tym momencie potrzebujemy punktów. A w związku z tym zawodników, którzy w tych emocjach są bardziej ograni. Każdy z tych młodych potrzebuje czasu, jednak aktualnie tego czasu nie ma. To, co działo się w końcówce rundy pokazuje, że drużyna potrzebuje wzmocnień. Nie mówię, że potrzebuje lepszych czy gorszych piłkarzy, po prostu takich do rywalizacji. Sama rywalizacja robi swoje, co widzimy na przykładzie Mateusza i Michała w bramce.

Dał pan szansę młodym zawodnikom. Dużo było ich w pierwszych kolejkach i na tym trochę stanęło.

Postawienie na zawodników, którzy - na przykładzie Dominika Piły - wskakują z ligi juniorskiej do pierwszej było ryzykiem. To straszny przeskok, zwłaszcza mentalnie. Piła, Antochów, Kulchawy, Diduszko mieli problem. Później Diduszko złapał lepszy moment, grając dobrze w zremisowanym meczu ze Stomilem i w wygranym z GKS-em Bełchatów. To przebłyski. Dajemy im szansę, chowamy i znów dajemy, żeby w tych wszystkich emocjach się ogarnęli i żebyśmy znów mogli rzucić na głębszą wodę. Myślę, że z Piłą i Diduszko wypaliło. Antochów z różnych względów nie mógł być w pełnej dyspozycji, Kulchawy też grał mniej. Teraz dołączył do nich Jóźwiak.

Wskazywali na to, że momentami jest im ciężko?

Jesteśmy zespołem, który dużo ze sobą rozmawia, więc i z nimi takie rozmowy były. Musimy wiedzieć, co się z nimi dzieje, a taką wiedzę dają rozmowy. W życiu zawodników, jak u każdego człowieka, dochodzi do wielu wydarzeń i trzeba sobie z nimi poradzić. Sam Dominik mówił, że czuje się źle, a gra i sama sytuacja obciążają go psychicznie. Że chce, a jednak zderza się ze ścianą. Wtedy, przykładowo, warto spróbować cofnąć go do juniorów, rezerw. Niech strzeli parę bramek i się odbuduje. W jednym spotkaniu rezerw Dominik strzelił cztery bramki, kilka dni później zdobył ją w meczu pierwszego zespołu. Fajnie, że mamy takie zaplecze do ogrywania i możliwość współpracy z trenerami, którzy w ten sposób nam pomagają. Czasami pomagają utrzymać tych zawodników przy życiu.

Dlaczego zrezygnowano z gry w systemie z trójką obrońców?

Bardzo ważnym w tym ogniwem był kontuzjowany obecnie Mateusz Machaj. Nie mieliśmy też atutów w ataku. Poza tym ten system potrzebuje dużo czasu. W okresie przygotowawczym wszystko wychodziło i było widać, że drużynie ten system się podoba. Chciała spróbować. Liga to zweryfikowała, choć bez tych dwóch meczów, z Olimpią i GKS-em Tychy, cały obraz tego byłby inny. Przegraliśmy z Termaliką po wykluczeniu Michalca, co nie wynikało z systemu gry. Do momentu z kartką to my mieliśmy przewagę. Przegraliśmy tez z Puszczą, ale i w tym przypadku od strony gry nie byliśmy gorsi. Same wyniki spowodowały jednak, że należało reagować, szukać innych bodźców. Wycofanie się z tego nie jest złe. Zawsze trzeba podejmować decyzje, wybory, które są dobre dla klubu. Ta decyzja była dobra. Od początku czasu nie było czasu na dopracowanie pewnych rzeczy, a chodzi o to, aby szukać rozwiązań, reagować.

Czy zimą są w planach zmiany kadrowe, odejścia i przyjścia?

Może tak się zdarzyć. Będziemy skupiać się głównie na tym, aby ktoś do nas trafił. Do każdej formacji chcielibyśmy jednego zawodnika, aby wzmocnić rywalizację. Chcielibyśmy takich z doświadczeniem, którzy w tej walce mogą pomóc od razu. Młodych już mamy, takich, których chcemy ogrywać mamy, teraz czas na innych. Nie będzie to łatwe, ale będziemy szukać do skutku.

W jaki sposób oceniłby pan te pół roku w Chrobrym? Ale tak osobiście, pod kątem siebie jako trenera. 

To dla mnie rozwojowy czas. Ale tak radykalnie rozwojowy. Zderzyłem się z innymi realiami, lecz podoba mi się, że ludzie w klubie, pomimo tego, co się działo, nie odwracali głowy. Czuło być ich wiarę.

Mówię, że ta grupa młodych ludzi to najlepszy zespół, jaki mogłem dostać, a oni dostali najlepszy możliwy sztab. Po tym okresie pozostaje lekki niedosyt, bo punktów mogliśmy mieć więcej, ale są w życiu pewne momenty, w których tak po prostu ma być. To nam pokazało, że jak gramy zespołowo, z przekonaniem i agresją, to można rywalizować z każdym i tak łatwo drużyna nie przegra. Cały ten okres rundy i odpoczynku to czas na dużo refleksji. Chrobry to klub, w którym pracują bardzo fajni ludzie, oddani mu, z zespołem mającym potencjał, w który on sam musi wierzyć i nad nim pracować. Z taką wiedzą czas na przygotowania, aby dobrze zacząć nową rundę. Plan minimum jest. Nie ma po nim euforii, ale po prostu po tym, co było, a co mamy, widać światełko w tunelu, że wszystko przed nami.

Ciężko przestawić się na pracę w mniejszym klubie, skoro tyle lat spędziło się w Lechu?

Liczy się praca. Do pewnych rzeczy w życiu, jakie nam się przytrafiają, trzeba się zaadaptować i znaleźć rozwiązania.

Jak pan spędzi najbliższe tygodnie?

Muszę nadrobić dużo jako ojciec, bo tu jest sporo zaległości. Wróciłem na trochę do domu, wyjadę gdzieś odpocząć, bo nie tylko ta runda, ale i cały rok był bardzo mocny. Mocny, choć rozwojowy. Gdybym był w jakimkolwiek innym klubie, nie rozwinąłbym się tak i jako człowiek, i jako trener. Za to jestem Chrobremu bardzo wdzięczny.